Medyczna strefa Schengen

Europosłowie przyjęli dyrektywę nazwaną „Medyczna strefa Schengen”. Zacznie ona obowiązywać od 2013 roku. Wtedy pacjenci w Europie zyskają prawo swobodnego wyboru miejsca leczenia.

Jest to kolejny krok na drodze do europejskiej integracji. W ten sposób Unia coraz wyraźniej zaczyna wykraczać poza sprawy finansowe i gospodarcze, zamieniając się w prawdziwą wspólnotę opartą na zintegrowanym, podlegającym wspólnym prawom społeczeństwie. Jeżeli chodzi o opiekę medyczną, w chwili obecnej możemy liczyć na refundację usług zagranicznego lekarza tylko w nagłych przypadkach (gdy np. stanie się nam coś podczas wakacyjnej wycieczki). Nowy dokument ma to zmienić i tymi samymi zasadami objąć tzw. planowe leczenie. Idea, jaka przyświeca ustawodawcom to likwidacja kolejek do specjalistów, które są problemem nie tylko polskim. Zostanie również wprowadzona wzajemna uznawalność recept, choć nie są ustalone szczegóły rozliczania zakupów w zagranicznych aptekach. Sprawa jest tym bardziej skomplikowana, że polskie Ministerstwo Zdrowia planuje zmiany w refundacji leków.

Dyrektywa wzbudzała wiele obaw. Długo nad nią dyskutowano i ostatecznie przyjęto ją w takim kształcie, że raczej nie można mówić o pełnym otwarciu rynku usług medycznych. Aby korzystać z usług lekarza lub szpitala za granicą, trzeba będzie najpierw uzyskać na to zgodę NFZ. Rozpatrywane będą m.in. takie argumenty jak niedostępność technologii w kraju czy duże kolejki. Sceptycy krytykują arbitralność przyjętych ustaleń – terminy pokroju „uzasadnione oczekiwanie”, który określa czas, jaki Polak musiałby odczekać w kraju na zabieg, aby móc zdecydować się na usługę za granicą. Jak w przypadku wielu unijnych dokumentów, tak i teraz mnóstwo pozostanie w gestii urzędników.

Przepisy zawarte w dyrektywie „Medyczna strefa Schengen” nie są jednak zbyt korzystne dla pacjentów i raczej będą ich zniechęcać do korzystania z tej opcji. Chodzi o zapis mówiący o tym, że NFZ za usługę wykonaną za granicą zwraca tylko tyle, ile płaci za nią krajowym placówkom. Nadwyżkę musi pokryć pacjent. Oznacza to więc, iż koszty, choć mniejsze niż wcześniej, to jednak nadal będą. Obawy przed medyczną turystyką, która mogłaby zdestabilizować lokalne systemy opieki zdrowotnej, są studzone – pacjent nie dość, iż będzie musiał zapłacić różnicę w stawkach, to jeszcze obciążą go koszty wyjazdu i ew. noclegu, jeśli nie chodzi o pobyt w szpitalu. Summa summarum taki interes nie będzie zbyt opłacalny i eksperci z NFZ liczą się z co najwyżej podwojeniem wydatków na leczenie Polaków za granicą.

Dodatkowym zabezpieczeniem są zapisy dyrektywy oraz Traktatu Lizbońskiego, które zezwalają poszczególnym krajom ograniczenie ruchu pacjentów w imię publicznego interesu. Wątpliwości wzbudza fakt, iż dyrektywę można odmiennie zinterpretować przez pryzmat konstytucji. W takim ujęciu np. refundacji powinny podlegać usługi świadczone przez wszystkie krajowe podmioty, choć „Medyczna strefa Schengen” wyklucza z tej puli placówki nie wchodzące do publicznego systemu opieki zdrowotnej.

O ile zapisy ustalające limity refundacji na poziomie krajowych kosztów będą chronić polskich lekarzy przed utratą pacjentów, o tyle w drugą stronę nie wytworzą żadnej bariery. Krajowa Izba Lekarzy spodziewa się, że po wejściu dyrektywy w życie, w Polsce pojawi się mnóstwo Niemców chcących skorzystać z usług naszych medyków. Dzięki temu być może w końcu efektywniej będzie wykorzystywany sprzęt i personel, który obecnie, z uwagi na nałożone przez NFZ limity, często dużą część czasu jest niewykorzystywany.