Nie ma plagi umów śmieciowych
Polski rynek pracy nie jest w najlepszej kondycji. Bezrobocie z miesiąca na miesiąc osiąga coraz większe rozmiary. Ci, którzy pracują, też często nie mają powodów do zadowolenia. Zamiast umowy o pracę oferuje się im tzw. umowy śmieciowe, czyli umowy cywilnoprawne. Zjawisko to nie jest jednak tak wielkie, jak zwykło się o nim mówić w przestrzeni publicznej.
„Rzeczpospolita”, za Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej, pokazała prawdziwe oblicze problemu. Okazuje się, że według danych podawanych przez resort, zatrudnienie na umowach śmieciowych w Polce ma wymiar marginalny. Według urzędników w kraju zatrudnienie utrzymuje 16,2 mln osób. Największą grupę wśród nich tworzą ludzie zatrudnieni na umowę o pracę na czas nieograniczony – to 9,1 mln zatrudnionych. Następnie kolejną grupę, w którą wchodzi 3,4 mln osób, stanowią zatrudnieni na umowę czasową. Dopiero 0,7 mln osób to osoby związane z pracodawcą umową zleceniem bądź umową o dzieło. Pozostali prowadzą własną działalność gospodarczą.
Takie dane faktycznie nie pozwalają na to, by twierdzić, że mamy do czynienia z plagą niewartościowych umów. Według resortu, śmieciówki dotyczą zaledwie 3,7 proc. osób pracujących. Co więcej nie wszystkie są dla pracownika niekorzystne. Około połowa z nich jest dobrowolnym wyborem pracownika, np. artysty czy twórcy.
Dlaczego więc związki zawodowe biją na alarm w kwestii śmieciowego zatrudnienia. Związkowcy za umowy śmieciowe uważają także te umowy o pracę podpisane na czas określony – mimo że podlegają one pod kodeks pracy i dają większe prawa pracownicze niż umowy-zlecenie czy o dzieło. Faktem jest jednak, że pod względem etatów czasowych jesteśmy w Europie na pierwszym miejscu i niemal dwukrotnie przekraczamy średnią europejską, która w UE wynosi 14,1 proc. umów na czas określony wśród wszystkich umów.